nie jest taki beznadziejny i nudny jak piszą ludzie. Wiadomo, że nie jest to jakieś ambitne kino, ale dobrze się ogląda. Chwilami można się pośmiać. Wspaniała Pfeiffer, którą uwielbiam. Świetnie ubarwiła film swoją rolą. Dla mnie 7/10 :)
Prawdziwa plejada gwiazd amerykańskiego kina i estrady. Kiedyś w naszym kinie czy telewizji, mam na myśli minioną epokę, takie sytuacje nie były niczym dziwnym lub niespotykanym i najznamienitsze nazwiska występowały ramię w ramię, no ale za granicą? Tam film ma generować zysk i zazwyczaj producentów stać tylko na góra dwa-trzy najsławniejsze postaci. Tak, tak tam jest zazwyczaj, ale w tym filmie było wyjątkowo, odmiennie, inaczej…
Coś takiego w nowoczesnym kinie nie zdarza się codziennie! Dlatego więc warto o tym wspomnieć, żeby podkreślić wyjątkowość tego obrazu, natomiast on sam jest bardzo ciepłą i miłą dla oka i ducha opowieścią wig… tfu! sylwestrową! ;D Rodzina jest najważniejsza, kochajmy się nawzajem i szanujmy obcego dobrego człowieka, bo nigdy nie wiadomo kiedy będziemy potrzebować jego pomocy. Zakopmy wojenne topory i pojednajmy się po latach, dajmy szansę mniej znanym, mniej przebojowym, ale równie ambitnym osobom i wreszcie bądźmy sobą. Takie i inne pozytywne treści niesie ta opowieść.
Warto zobaczyć i nie tylko ze względu na plejadę gwiazd. Mnie osobiście rozwalił Bon Jovi, w sumie to nie tyle on sam, co jego postać i jej nazwisko – Jensen. Drugi ŁOOŁ! to Heigl w obcisłej, srebrnej połyskliwej kreacji – piękna, niesamowita, apetyczna, mniam! Zresztą "pan" Hillary też niczego sobie :P